Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/154

Ta strona została skorygowana.
—   150   —

Rzeczywiście zaledwieśmy stanęli na brzegu rzeki, ujrzeliśmy holenderski statek, płynący z biegiem wody. Krzyknęliśmy z całych sil. Widocznie usłyszano nas, gdyż po chwili statek zbliżył się do brzegu.
— Dokąd jedziecie? — zapytał kapitan.
— Do Makao. Statek „De valk” z Amsterdamu.
— Czy zechcecie wyświadczyć nam pewną grzeczność?
— Jaką?
— Jest tutaj z nami pewna dama z Makao, którą uwolniliśmy z rąk bandytów. Czy zechcecie przyjąć ją na pokład?
— Czy holenderka?
— Tak. Bardzo dzielna kobieta, mogę panów zapewnić.
— Dobrze. Zabierzemy ją.
— A przejazd? Chciałbym to odrazu uregulować.
— Kto pan jesteś.
— Kapitan Turner z „Wichru”, z New-Yorku.
— Niech się pan nie kłopocze o przejazd. Nic nie weźmiemy, — to przecież rodaczka.
— Jesteście dzielni ludzie. Kłaniajcie się odemnie kapitanowi.
— A panowie nie wsiądą?