parowca. Bez obu trudno się puszczać w drogę.
Poszliśmy za kapitanem do kajuty, gdzie przygotowano nam obfity posiłek. Tymczasem załoga śpuściła łódź na wodę, uzbroiła się i przygotowała wiosła.
— Kto jest naczelnikiem owej bandy? — zapytał Tom Halwerstone.
— Jakiś olbrzymi mongoł z plemienia dżiahurów.
— Prawdopodobnie jestto banda, należąca do rozbójniczego stowarzyszenia Kiang-lu. Mam nadzieję, że zastaniemy ich jeszcze.
— Ja zaś wątpię. Po tem, co było w nocy, musieli zmienić miejsce swego pobytu, mogli się bowiem spodziewać, że przyjdziemy ich tam poszukać.
— Opowiedzcie mi panowie tę przygodę, — prosił angielski kapitan, kiedyśmy już zasiedli w łodzi, która jak ptak pomknęła naprzód. Turner nie dał sobie tego dwa razy powtarzać i podczas kiedy ja wskazywałem wioślarzom kierunek, opowiedział wszystkie szczegóły naszej nocnej przygody.
W pół godziny potem przybiliśmy do brzegu w tem samem miejscu, gdzie wczoraj zatrzymali się bandyci.
Wczoraj po ciemku trudno mi było zoryentować się w kierunku, dziś jednak rano doskonale widziałem świątynię i drogę ku niej, nie obawiałem się więc pomyłki.
Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/157
Ta strona została skorygowana.
— 153 —