Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/158

Ta strona została skorygowana.
—   154   —

Ku wielkiemu mojemu zdumieniu przed drzwiami stało dwóch — ludzi z bukietami i laseczkami kadzidła w ręku.
— Tsing-tsing! — powitałem ich uprzejmie, — czy można wejść do świątyni?
— Wejście otwartem jest dla każdego, kto słudze boskiemu ofiaruje dar jakiś i bogom ofiarę złoży.
— Gdzież jest ów boski sługa i na czem polega ofiara? — zapytałem.
— Kapłan jest w świątyni, a bogom należy ofiarować kadzidło, które spalisz przed ołtarzem.
Zrozumiałem, o co chodzi i ofiarowałem im trochę drobnej monety, którą natychmiast podzielili pomiędzy siebie.
— Czy jest kto z wyznawców w świątyni? — zapytałem.
— Nie, teraz niema nikogo.
— A wy tutaj dawno stoicie?
— Od wschodu słońca.
— Czy w nocy również odprawiają się ofiary?
— W nocy przychodzą tylko ci, którzy nie boją się szatanów, z którymi walczy Kuang-si.
— Czy te złe duchy co noc tutaj przychodzą?
— Nie, dziś jednak były, gdyż zabrały