Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/162

Ta strona została skorygowana.
—   158   —

„Za ołtarzem, w komórce leżą bambusowe kije. Weźcie je i wymierzcie po pięć kijów temu łotrowi.
Majtkowie uśmiechnęli się wesoło, zabawka ta podobała im się niezmiernie. Dwóch z nich przyniosło kije, pozostali zaś otoczyli bonzę i rozciągnęli go na ziemi.
— Czy ośmielicie się uderzyć bonzę! Wielki Fo ukarze was za to i przyśle szatana, który was porwie do piekła.
— Szatan jest tutaj i nie ma nic przeciwko temu, żebyś otrzymał kilka kijów, — odrzekłem z zimną krwią.
— W takim razie zaskarżę was do sądu!
— Owszem. Zapominasz tylko, że nie jesteśmy chińczykami i nie lękamy się twoich sądów. Czy znasz dżiahura?
— Nie.
— Zaczynajcie chłopcy!
Przy pierwszem uderzeniu chińczyk wydał przeraźliwy okrzyk. Przy drugiem jednak siła woli opuściła go nagle i zawołał:
— Stójcie, znam go!
Dałem znak marynarzom, którzy posłusznie zatrzymali kije w powietrzu.
— Gdzie jest dżiahur?
— Pojechał, jak tylko wrócił z kanałów
— Gdzie są inni?
— Pojechali razem z nim.
— Dokąd?