Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/166

Ta strona została skorygowana.
—   162   —

kie takie bezpieczeństwo, że doprawdy nie będą mieli ani chęci, ani możności zatroszczenia się o nas. Zresztą czyż pan przypuszczasz, że np. Stany Zjednoczone wydadzą Chinom wojnę, gdyby się panu Turnerowi, jakakolwiek bądź krzywda stała?
— No nie, — zaśmiał się Halwerstone. Tak daleko przypuszczenia moje nie sięgają, ale gniewa mnie to, że nie można nic przeciwko tym łotrom przedsięwziąć.
— Nic? Zdaje mi się, że daliśmy się im porządnie we znaki i mam nadzieję, że jeszcze coś nie coś o nas posłyszą.
— Nie powinniście się jednak panowie narażać. Pamiętajcie, że setki ludzi zniknęły już bez śladu.
— Czyż my wyglądamy na takich, którzy znikają bez śladu? — zapytał kapitan Turner.
— O nie, tego w żadnym razie powiedzieć nie można, — odrzekł Halwerstone.
— W takim razie możemy sobie tylko życzyć, abyśmy się z nimi raz jeszcze spotkali, gdyż wtedy skwitujemy się ostatecznie.
— Słuchaj, — zwróciłem się tymczasem do bonzy, — obiecałem, że nie zapomnę o tobie i dotrzymałem słowa, choć w cokolwiek inny sposób niż sobie wyobrażałeś. Idę teraz, ale jeśli się okaże, że okłamałeś mnie w czemkolwiek, — wrócę i ukarzę cię bardzo surowo.