Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/174

Ta strona została skorygowana.
—   170   —

— Dobrze więc, pomyślimy o tem, a teraz co będziemy robili?
— Możemy sobie obejrzeć miasto z zewnątrz, gdyż środkowa część jest zamkniętą dla cudzoziemców.
— Jakto, więc nie możemy wejść do środka miasta?
— Właściwie nie. Ale zobaczymy, co się da zrobić.
Ujęliśmy się pod ręce i poszliśmy wzdłuż wybrzeża, kierując się ku miastu i zwracając sobie wzajemnie uwagę na rzeczy ciekawsze i godniejsze widzenia.
Na wąskich ulicach od strony wybrzeża panował ruch i ścisk nie do opisania. Chcąc się jako tako posuwać naprzód, musieliśmy się rozdzielić i pomagać sobie nawet rękami i łokciami.
Kapitan zatrzymał się przed jakimś sklepem z zabitem ptactwem i zapytał:
— Co to za ptaki, panie Charley?
— Bekasy i czaple.
— Ślicznie wyglądają, aż mnie apetyt bierze. Możebyśmy wstąpili gdzie i posilili się cokolwiek?
— Owszem, nie mam nic przeciwko temu.
— W takim razie mam honor prosić pana na obiad do jakiej przyzwoitej restauracyi, którą jednak musisz mi pan wskazać. Prócz