płaskim talerzu, a pan sobie manewrujesz nimi jakbyś od urodzenia nie jadał inaczej.
— Wprawiłem się w ten sposób jedzenia.
— Gdzie?
— Na pańskim statku, kapitanie. Zrobiłem sobie takie dwa druty i kazałem kucharzowi codziennie podawać mi talerz ryżu.
— To jest zdrada, to podstęp, panie Charley! Nie spodziewałem się tego po panu. Powinieneś pan był wtajemniczyć i mnie w te wprawki, byłbym się i ja nauczył jeść po chińsku.
— Albo rzucił mi sztabkami w głowę.
— Bardzo mi się to niepodoba. Przecież ja tutaj do jutra będę siedział i wyławiał te głupie ziarnka ryżu. Każ pan podać porządny kawał chleba.
Otrzymawszy żądany przedmiot, kapitan wyjął z kieszeni swój nóż i wykrajał nim z chleba łyżkę. Po spożyciu niezliczonej liczby potraw otrzymaliśmy po filiżance doskonalej herbaty.
— Czy można dostać tutaj cygara? — zapytał kapitan.
— Na powtórzone przeze mnie pytanie, kelner przyniósł nam doskonale Manila, które niezmiernie smakowały kapitanowi, wybrednemu znawcy cygar. Co do mnie, to wołałem spróbować chińskiej fajki, napełnionej niezłym, lecz mocnym, słodkawym tytoniem.
Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/177
Ta strona została skorygowana.
— 173 —