Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/177

Ta strona została skorygowana.
—   173   —

płaskim talerzu, a pan sobie manewrujesz nimi jakbyś od urodzenia nie jadał inaczej.
— Wprawiłem się w ten sposób jedzenia.
— Gdzie?
— Na pańskim statku, kapitanie. Zrobiłem sobie takie dwa druty i kazałem kucharzowi codziennie podawać mi talerz ryżu.
— To jest zdrada, to podstęp, panie Charley! Nie spodziewałem się tego po panu. Powinieneś pan był wtajemniczyć i mnie w te wprawki, byłbym się i ja nauczył jeść po chińsku.
— Albo rzucił mi sztabkami w głowę.
— Bardzo mi się to niepodoba. Przecież ja tutaj do jutra będę siedział i wyławiał te głupie ziarnka ryżu. Każ pan podać porządny kawał chleba.
Otrzymawszy żądany przedmiot, kapitan wyjął z kieszeni swój nóż i wykrajał nim z chleba łyżkę. Po spożyciu niezliczonej liczby potraw otrzymaliśmy po filiżance doskonalej herbaty.
— Czy można dostać tutaj cygara? — zapytał kapitan.
— Na powtórzone przeze mnie pytanie, kelner przyniósł nam doskonale Manila, które niezmiernie smakowały kapitanowi, wybrednemu znawcy cygar. Co do mnie, to wołałem spróbować chińskiej fajki, napełnionej niezłym, lecz mocnym, słodkawym tytoniem.