Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/183

Ta strona została skorygowana.
—   179   —

Wpuszczono tych yankesów do miasta, dlaczegóż więc ja mam ich wypędzać?
— Ukarzą nas i ciebie, jeżeli ich tutaj znajdą. Wypędź ich, albo my wyjdziemy!
— Czyż nie widzicie, że są to silni mężczyźni. Będą się bronili i narobią mi wiele szkody.
— Pomożemy ci. Wypędź ich!
— Sami to zróbcie, mnie ci cudzoziemcy nie przeszkadzają wcale.
— Dobrze, więc my ich wyrzucimy!
Kapitan dostrzegł, że cały ten ruch nas dotyczeć musi, zapytał więc ciekawie:
— Czego się oni awanturują, panie Charley?
— Chcą nas wyrzucić.
— Co, wyrzucić nas! Te szczury chcą wyrzucić mnie?! Niech spróbują!
— Chodźmy lepiej, kapitanie.
— To idź pan, jeśli się boisz. Ja chcę posłuchać śpiewu i ciekawy jestem, kto mi tego zabroni.
— W takim razie i ja zostaję.
— Bardzo słusznie. Kto chce poznać świat i ludzi, musi też wiedzieć, co się w takiej budzie dzieje.
Goście tymczasem obstąpili nas dokoła z dość groźnemi minami i ten sam, co wystąpił do gospodarza, zwrócił się ku nam z zapytaniem: