Ta rozmowa zdziwiła mnie bardzo, gdyż wiedziałem, że tak znakomita osoba jak nasz sędzia, należący do klasy mandarynów z niebieskimi guzikami, nie może kłamać i że rzeczywiście mogę otrzymać stopień akademicki. Wszystko to razem było bardzo dziwnem, a przedewszystkiem dziwnym był pośpiech, z jakim działano w kierunku mojej adoptacyi, gdyż pośpiech wogóle sprzeciwia się naturze chińskiej. Przytem miałem być jeszcze posłusznym ojcu Kong-ni, kiedy ten będzie czegoś ode mnie wymagał i mimowoli myślałem nad tem, co to być może.
— Czy Kong-ni już wyjechał od ciebie?
— Tak, pojechał do Ming-tsu, który jest jego ojcem.
— Gdzie on mieszka?
— W Li-ting. Czy Kong-ni nie powiedział ci tego?
— Nie.
Ach więc ojciec Kong-ni mieszka w Li-ting, w tem samem miejscu, gdzie przebywa tajemniczy główny naczelny dowódca bandy opryszków. Przeczuwałem, że stoją oni ze sobą w jakimś stosunku i że obaj mają na mnie jakieś zamiary, których domyśleć się nie byłem w stanie.
— Czy wolno chińskiemu hrabiemu adoptować cudzoziemca?
— Wszystko jest wolno, co kto chce.
Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/203
Ta strona została skorygowana.
— 199 —