Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/209

Ta strona została skorygowana.
—   205   —

dwa palankiny i gromadka ludzi kręciła się, przygotowując do drogi. Obudziłem Turnera i zaczęliśmy się ubierać. Po chwili zjawił się służący, który poprosił nas na śniadanie. Sędzia czekał już na nas. Uznał, że w strojach naszych wyglądamy bardzo pięknie, ofiarował nam obfite i posilne śniadanie i zmusił mnie do przyjęcia dwóch sztabek srebra na koszta podróży.
Pożegnaliśmy się z nim uprzejmie, zachowując wszystkie formy surowej i wymagającej etykiety chińskiej.
Starałem się trzymać wachlarz i parasol z możliwą gracyą i brawurą, kapitan jednak oparł parasol na ramieniu jak karabin, a wachlarz trzymał w zaciśniętej pięści, jakby to był kawałek prostego drzewa.
Świta nasza składała się z trzydziestu mniej więcej ludzi, którzy przy pojawieniu się naszem pokornie padli na twarze. Wsiedliśmy do palankinów i po ostatniem pożegnaniu, ruszyliśmy W drogę.
Na przedzie biegło czterech ludzi z bambusowemi laskami w rękach, którzy usuwali na bok wszystkich spotkanych, niegodnych oglądać oblicza dwóch tak wielkich dostojników. Za nimi szło ośmiu żołnierzy, uzbrojonych w stare, zardzewiałe strzelby, potem postępowało czterech tragarzy, mających stanowić zmianę i nareszcie uniósł się mój palankin,