Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/214

Ta strona została skorygowana.
—   210   —

trzymając parasol pod pachą. Ja jednak nie ruszyłem się z miejsca. Jako mandaryn piątej klasy nie mogłem się tak pospolitować i spokojnie czekałem, aż mnie wysadzą.
Stary chińczyk znał widocznie palankiny i wziął nas za sędziów, pomocników brata jego pana.
Podczas kiedy płaciłem zarządzającego pochodem i rozdawałem napiwki, usłyszałem głos kapitana, dolatujący z domu:
— Do Wszystkich rekinów, toż to Kong-ni, któregośmy wyciągnęli z pułapki! Jak się masz, chłopcze!
— Pan tutaj, kapitanie? A pański przyjaciel? Skąd zjawiliście się W Li-ting.
— Charley, a właściwie Kung-su-kung-lu-kung-fu siedzi jeszcze w swojem pudle, jak kura na jajach.
Kong-ni znalazł się W jednej chwili przy mnie i witał mnie z radością. Był widocznie zdziwiony naszem pojawieniem się tutaj, lecz nie pytał o nic. Poprosił mnie tylko do domu i wprowadził na szerokie wygodne schody, na najwyższym stopniu, których stał jakiś poważny chińczyk.
Podobieństwo jego do sędziego uderzyło mnie odrazu i powiedziało, że mam przed sobą ojca Kong-ni.
— Kuang-si-ta-sse! — rzekł syn.
Twarz chińczyka wyraziła zdziwienie,