Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/217

Ta strona została skorygowana.
—   213   —

— Tutaj? w pokoju? Czyż tamci chodzą też z parasolami?
— Gospodarze ich nie potrzebują, ale my, goście, powinniśmy je mieć zawsze przy sobie. Jestto błąd nie do darowania.
— Pan też nie jesteś bez zarzutu. Znowu wymieniłeś moje nazwisko, choć umówiliśmy się, że nazywać się będziemy po chińsku.
— Prawda, panie Kang-fu-king-wu-tu, ale już się to więcej nie zdarzy.
Chińczycy przez grzeczność nie pytali nas o nasze przygody i dopiero pod koniec zagadnął Kong-ni:
— Tsza-juan pisze nam, że mój talizman przydał ci się bardzo. Czy możesz opowiedzieć, jak to było?
Nie potrzebowałem robić z niczego tajemnicy, opowiedziałem więc wszystko, co nam się od chwili naszego rozstania zdarzyło. Słuchał uważnie, nie przerywając ani słówkiem i dopiero po wysłuchaniu wszystkiego zapytał z odcieniem niepokoju w głosie:
— Więc przypuszczasz, że Kiang-lu przebywa tutaj?
— Z tego, co słyszałem, sądzę, że tak.
— W takim razie prawdopodobnie zechcesz zawiadomić o tem policyę?
— Ani myślę. Nie jestem agentem tajnej policyi pekińskiej.
— Mówisz rozumnie, gdyż takie zawiado-