— Nie.
— Ani narzeczonej?
— Nie.
— Czy lubisz Kong-ni?
— Bardzo.
— Wszak powiedział ci, że chce mieć w tobie brata? Czy zgodzisz się zostać moim synem?
— Czy tylko z imienia, czy też rzeczywistym? — zapytałem, broniąc się instynktownie przed daniem stanowczej odpowiedzi.
— Rzeczywistym, ze wszystkiemi prawami i... obowiązkami.
— Powiedz mi, dlaczego chcesz to zrobić?
— Kong-ni kocha cię i chce się odwdzięczyć za uratowanie mu życia, a ja zgadzam się z tem najzupełniej. Będę cię publicznie adoptował.
— Ale czy możesz to zrobić?
— Dla Phy i Fu-yena niema nic niemożliwego.
— Ale ja mam rodziców w kraju.
— To też tam zostaniesz ich synem. Zgódź się na to, podobasz mi się bardzo.
— Taki barbarzyńca, jak ja, — bez majątku i tytułu nie może się na nic zgodzić. Przedewszystkiem rozpatrzcie moje prace, a jeśli mi tytuł zdobędą, to wtedy dopiero pomówimy w tej sprawie.
Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/219
Ta strona została skorygowana.
— 215 —