Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/22

Ta strona została skorygowana.
—   18   —

mieć jakieś drzwi, przez które wyskoczy, to jego nora. A teraz uciekaj pan do swojej kajuty i nie pokazuj nosa, dopóki pana nie zawołam, lub dopóki nasz poczciwy „Wicher“ nie stanie na kotwicy gdzieś na dnie morza.
— To mi się wcale nie podoba, kapitanie! Czy nie mógłbym zostać na pokładzie?
— Każdego pasażera z obowiązku muszę umieścić w jaknajbezpieczniejszem miejscu. Dla pana zrobiłbym wyjątek, ale jestem pewien, że pierwszy lub drugi bałwan zmiecie pana, jak piórko.
— Trudno mi w to uwierzyć, gdyż nie po raz pierwszy odbywam podróż morską; jeśli się pan jednak obawiasz, to weź linę i przywiąż mnie do masztu lub gdziekolwiek.
— Dobrze! pod tym warunkiem mógłbyś pan może zostać; ale jeśli maszt zostanie strzaskany, to i pan zginiesz!
— Zapewne! Ale wtedy i z okrętu niewiele się już zostanie.
— Dobrze więc. Chodź pan, sam własną ręką przymocuję pana do tego masztu; mam nadzieję, że wytrzyma nacisk wichru i fali.
Wybrał najmocniejszą linę i przywiązał mnie silnie.
Na statku tymczasem panował ruch gorączkowy. Maszty i reje zostały ściągnięte; wszystko ruchome przymocowywano lub po-