czyzn. Obaj przeszli na tę stronę i stanęli wprost prawie przede mną. W jednym z nich poznałem Phy, drugi był równie wysokim i szerokim jak dżiahur, lecz nie był to wróg, którego szukałem.
— Czy ci się to tylko uda? — zapytał nieznajomy chińczyka.
— Musi, — odparł tenże.
— A więc napisz dyplom jeszcze tej nocy. Pamiętaj, że jeśli ci się nie uda, Kong-ni musi zaślubić moją córkę. Jeden z twoich synów musi być moim zięciem, inaczej zginiesz!
— Więc tobie jest wszystko jedno który?
— Najzupełniej. Miałeś tylko jednego syna, więc go wybrałem, ale skoro chcesz mieć drugiego, to wszystko się zmienia. Kto wie, czy nie wolę nawet austryaka niż twego Kong-ni. Ten jest dzielniejszym i silniejszym. Ale skąd twój syn wpadł na tego cudzoziemca?
— Bardzo go lubi i chciałby go zatrzymać tutaj. Czy tao-dse będzie mógł zobaczyć twoją córkę, zanim z nim pomówię?
— Jestem mongołem, a mongołowie nie zamykają swoich żon i córek. Przyprowadź go jutro, a może lepiej, żebym przysłał zaproszenie.
— Przyślij, będzie to lepiej wyglądało.
— Dobrze, otrzymasz je. A teraz czyń
Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/223
Ta strona została skorygowana.
— 219 —