Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/226

Ta strona została skorygowana.
—   222   —

szano do tego Kong-ni, a ponieważ on nie ma ochoty, więc upatrzono mnie na zastępcę.
— A to łotr!
— Nie mam tego za złe Kong-ni, chociaż cokolwiek obłudnie postępuje ze mną i nie przypuszczam też, aby mi źle życzył. Musi być jakaś przyczyna, że Kiang-lu tak gwałtownie pragnie spokrewnić się z rodziną Phy, musi mieć przytem siłę jakąś, przez którą może go zmusić do tego. Z drugiej strony musi istnieć jakiś powód, dla którego Kong-ni nie chce się zgodzić na proponowane mu małżeństwo i mnie wysuwa na zastępcę.
— Nie mam ochoty łamać sobie nad tem głowy. Co pan masz zamiar robić?
— Przedewszystkiem zobaczyć, co oni z nami będą chcieli uczynić, a potem zobaczymy.
— Dobrze, więc poczekamy.
— Uprzedzam pana, że jutro dostaniemy zaproszenie do Kiang-lu.
— Pyszna rzecz! Doprawdy, to bardzo zajmujące badanie krajów i ludzi. Trochę może niebezpieczne, ale bardzo ciekawe! A teraz chodźmy spać, bo późno. Dobranoc.
— Dobranoc, kapitanie.
Następnego rana zasypiałem jeszcze smacznie, kiedy kapitan wszedł już ubrany do mego pokoju z oznajmieniem, że gościnni gospodarze czekają na nas ze śniadaniem. Ubra-