Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/227

Ta strona została skorygowana.
—   223   —

łem się spiesznie i w kilka minut wchodziliśmy już do jadalni, gdzie nas czekali Phy i Kong-ni.
Podano nam tylko herbatę i obwarzanki. Phy usprawiedliwiał to skromne śniadanie tem, że otrzymał zaproszenie dla siebie i dla nas i że należy się przygotować do drogi.
— Od kogo masz pan zaproszenie? — zapytałem.
— Od jednego z moich przyjaciół, bardzo możnego i wpływowego dygnitarza, mandaryna z cyzelowanym koralowym guzikiem. Przeczytał on twoje prace i właściwie dzięki jemu mogę ci dzisiaj wręczyć potrzebne papiery.
Domyśliłem się, że był to ów dyplom, o którym wczoraj rozmawiali. Rozwinąwszy papier, przekonałem się, że rzeczywiście było to formalne przyznanie mi tytułu Tsin-sse.
— Dziękuję ci i jemu podziękuję, — rzekłem krótko.
Więc ten papier ma pewne znaczenie?
— Stwierdzony jest pieczęcią cesarską.
— Jak się nazywa ten dostojnik, do którego mamy jechać?
— Jestto dowodzący wojskami. Nazywa się Kin-tsu-fo. Kiedy chcecie jechać?
— Jest jeszcze bardzo wcześnie, ale mam trochę roboty, może więc na godzinę przed obiadem.
Takiem powiedzeniem dałem im jedno-