głem w jednem miejscu umocowane w skale dwa haki, zupełnie podobne do tych, jakich używają do zawieszania drabin sznurowych.
Jeżeli tak było, jak przypuszczałem, to i drabina musiała się znajdować blisko. Po długich bezowocnych poszukiwaniach znalazłem ją wreszcie ukrytą pod kupą kamieni. Nie wahałem się ani chwili, zawiesiłem ją na hakach i spuściłem się w przepaść. Drabina dochodziła do wystającego odłamu, podobnego do dość wązkiego gzymsu, na którym jednakże wygodnie można się było utrzymać. Oparłszy się mocno nogami, zdjąłem drabinę z pierwszych haków i zawiesiłem na drugich, które dostrzegłem tuż pod mojemi nogami. Drabina doprowadziła mnie wprost na wystający sześcienny odłam, w samym środku którego znajdował się otwór, podobny do wylotu studni. Chcąc się przekonać, jak tam było głęboko, rzuciłem weń kamień, lecz zamiast zwykłego odgłosu uderzenia tępego i twardego ciała o kamień, usłyszałem nagle wydobywający się z głębi słaby głos ludzki.
— Przychodzisz więc znowu? — wołał ów głos słabo. — Poczekaj, jeszcze nie umarłam, ale cierpię!
— Kto tam jest? — zawołałem.
Zamiast odpowiedzi, głos ciągnął dalej:
— Nie zmusisz mnie do odstępstwa! Wolę umrzeć z głodu, niż zaprzeć się Boga praw-
Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/231
Ta strona została skorygowana.
— 227 —