Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/233

Ta strona została skorygowana.
—   229   —

i przymus. Był tak młodym jeszcze, że nie umiał ukryć swoich uczuć; zrozumiałem też, że stało się coś niespodziewanego.
W drodze zatrzymał się na chwilę przy jakimś krzaku i, puściwszy kapitana naprzód, zwrócił się ku mnie:
— Dziś rano rozmawiałeś w ogrodzie z jakimś człowiekiem? — zapytał.
— Tak.
— Pytałeś go o Lung-ken-siang?
— Tak.
— Co to jest Lung-ken-siang?
— Alboż ty nie wiesz?
— Nie, — odrzekł, ale oczy jego zdradzały kłamstwo.
— Musisz znać przecież tajemnice Lung-yinów, skoro ofiarowałeś mi talizman.
— Nie znam ich. Znak otrzymałem od przyjaciela tak, jak tyś go otrzymał odemnie.
— W takim razie nic ci nie powiem, gdyż byłoby to zdradą.
Odpowiedź ta podobała mu się widocznie.
W kilka minut później stanęliśmy przed domem naczelnika bandytów.
Olbrzym powitał nas uprzejmie, na co odpowiedziałem zwykłem, ceremonialnem powitaniem.
— Czy mogę was prosić, abyście raczyli przestąpić progi mego domu?