konie, byłem więc ciekawy, co nam ten sławetny Si-fan pokaże. Na znak pana domu stajenny wyprowadził ze stajni dwa osiodłane konie, należące do rasy mongolskiej, niewielkie, niepokaźne, lecz odznaczające się niezwykłemi zaletami i nadzwyczajną wytrzymałością i dla tego dość wysokiej ceny.
— Czy umiesz pan jeździć konno? — zapytał mongoł kapitana.
Powtórzyłem to pytanie Turnerowi.
— Na takich małych kreaturkach, tak, — odrzekł marynarz.
— Ale ja pana ostrzegam.
— Ba, pan wiesz doskonale, że na rosłym koniu czuję się jak na wulkanie, ale te bolońskie pieski nie przerażają mnie ani odrobiny. Powiedz mu, że jeżdżę.
Na moją potwierdzającą odpowiedź mongoł zaproponował kapitanowi wypróbowanie konia, co znowu musiałem przetłomaczyć. Turner nie dał sobie dwa razy tego powtarzać; nie wypuszczając z ręki nieodstępnego wachlarza i parasola, wgramolił się na konia i w tryumfie przejechał stępa wkoło podwórza.
— No, jakże? — zapytał z tryumfem.
— Bardzo dobrze, — pochwaliłem go szczerze.
Po nim wsiadali kolejno Sin-fan i dżiahur i pokazywali nam mongolską szkołę jazdy, aż piana wystąpiła na zmęczone zwierzęta.
Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/235
Ta strona została skorygowana.
— 231 —