Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/239

Ta strona została skorygowana.
—   235   —

— Powiedziałem, że mori-mori będzie mój!
— Znasz tę rasę? — zapytał zdziwiony.
— Jestem przecież jeźdźcem.
— Tak, widzę to. Ale koń nie jest jeszcze twoim. Powiedziałem, że ci go dam, ale nie powiedziałem, kiedy.
— A więc powiedz.
— Phy pomówi z tobą o tem.
Przyjąłem tę zapowiedź spokojnie, gdyż wiedziałem, że w ten, czy inny sposób wspaniały wierzchowiec stanie się moją własnością.
Zdjąłem z kółka uzdę, założyłem mu ją i zaprowadziłem do stajni, gdzie nasypałem mu owsa do żłobu. Wychodząc ze stajni, obejrzałem starannie zamki i zasuwy u obojga drzwi.
Z podwórza przeszliśmy z powrotem do pokojów, gdzie Sin-fan polecił córce, aby mnie zabawiła rozmową. Podeszła ku mnie poważna i zamyślona, z wyrazem smutku w oczach. Odsunąłem się na bok, aby nie słyszano naszej rozmowy i odezwałem się uprzejmie:
— Czy wolno ci ukazywać się tak swobodnie w towarzystwie?
— Tak jest. Nie jestem chinką, nie obrażam więc zwyczajów przyjętych.
— Dlaczego jesteś tak smutna?
— Bo jestem sama i sierota. Nie mam matki.
— Czy dawno umarła?