Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/26

Ta strona została skorygowana.
—   22   —

niepodobieństwem, aby ta drobna łupina, na której się znajdowałem, mogła wytrzymać ten straszny i nieustający napór rozszalałych bałwanów. Baryera otaczająca pokład została rozbita i porwana przez fale; znikło również wszystko, co tylko było choć cokolwiek słabiej umocowanem, statek trząsł się i chwiał na wszystkie strony. Nagle nastąpiła chwila długiej, męczącej ciszy, wśród której słyszałem tylko bicie własnego serca.
— Baczność, chłopcy! — rozległ się ostrzegający głos kapitana. — Zaraz uderzy z podwójną siłą!
Zaledwie przebrzmiały te słowa, gdy straszliwa błyskawica rozdarła powietrze i piorun z ogłuszającym hukiem spadł w wodę. Jednocześnie wszystko się zakotłowało. Bałwany podniosły się nad najwyższy maszt i z niewypowiedzianą siłą uderzyły na statek, który pochylił się i zakręcił jak fryga. Krzyk rozpaczy i śmiertelnego przerażenia rozległ się wkoło, łącząc się w jeden akord z ogłuszającym trzaskiem, hukiem i zgrzytem; poczem wszystko ucichło i tylko fale uderzały niespokojnie o boki okrętu.
— Maszt złamany! — krzyknął kapitan. — Przecinajcie liny! Na miłość Boską przecinajcie liny! Prędzej!
Pod ciężarem masztu statek pochylił się na bok tak silnie, że zdawał się grozić wywró-