Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/30

Ta strona została skorygowana.
—   26   —

dawnego stanu. Będzie się panu nudziło, panie Charley.
— Nie przypuszczam, kapitanie.
— Z pewnością. Niema tam ani koncertów, ani teatrów, ani bibliotek, ani nawet gazet. Polowanie nie da nam również żadnej przyjemności, gdyż niema tam wcale żadnych dzikich zwierząt.
— Owszem, kapitanie, są dzikie kozy, zdziczałe świnie, żółwie i mnóstwo wodnego ptactwa.
— Czyż być może?
— Zapewniam pana, że tak jest.
— Wiwat, doskonale! W takim razie mam nadzieję, że zabiję z tuzin kóz, z mendel świń, kopę żółwi i chociaż parę setek pingwinów!
Roześmiałem się mimowoli.
— Jakto, więc pan naprawdę przypuszczasz, że w tych szerokościach znajdują się pingwiny?
— A dlaczegóżby nie, skoro bywają gdzieindziej? Te poczciwe ptaki są nadzwyczaj tłuste, a przytem tak ograniczone, że dopiero wtedy myślą o ucieczce, kiedy je już ktoś za kark trzyma.
Poczciwy kapitan Frick Turner wcale nie był zapalonym myśliwym. Nie przez tchórzostwo, broń Boże, nie bał się on ani ludzi, ani zwierząt, ale dla pewnej właściwości swojej,