kapitan udał się na ląd w małej łódce, W której zaledwie trzy, czy cztery osoby pomieścić się mogły. Nie potrzebuję chyba dodawać, że pomiędzy nimi i ja się znajdowałem.
Mieszkańcy przyjęli nas bardzo uprzejmie, zadawalając wszystkie nasze życzenia. Podczas kolacyi kapitan nie mógł powstrzymać swojej ciekawości i zwróciwszy się do jednego z wyspiarzy zapytał poważnie:
— Powiedz mi pan, jak się tutaj przedstawia sprawa polowania?
— Bardzo dobrze — brzmiała pocieszająca odpowiedź.
— Na co się więc tutaj poluje? Na pingwiny?
— Nie.
— Na foki?
— Nie.
— A więc może na lwy morskie?
— I to nie.
Kapitan za wszelką widocznie cenę pragnął mieć polowanie z kijem; widząc jednak, że to go ominie, zapytał cokolwiek zawiedziony:
— A więc cóż wy tutaj macie za zwierzynę?
— Kozy, świnie, żółwie, ptactwo i latające niedźwiedzie.
— Tam do licha, czy być może! Jak żyję, nie słyszałem jeszcze, żeby niedźwiedzie
Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/32
Ta strona została skorygowana.
— 28 —