Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/34

Ta strona została skorygowana.
—   30   —

— No, nie taka znów dziecinna, a chwilami nawet dosyć niebezpieczna. Przypomnij pan sobie gemzy! Tutejsze kozy są również dzikie, a skaty bardzo strome i kamieniste.
— Tak, no to stanowczo wybieram żółwie. Pan wiesz, że nie jestem amatorem wspinania się i wolę spokojnie robić pięćdziesiąt węzłów po równej powierzchni, niż trzydzieści pod górę lub z góry. Tak, jestem zupełnie zdecydowany i wybieram żółwie, które nie wymagają tyle zachodu, a nadto dadzą nam wyborną zupę, za którą smakosze płacą po restauracyach bajońskie sumy.
— To będzie cokolwiek trudno, kapitanie — zaśmiałem się wesoło.
— Jakto, dlaczego? Przecież pan sam mówiłeś, że jest tutaj ogromna masa tych zwierząt!
— Zapewne, ale nie zrobisz pan z nich powszechnie znanej zupy żółwiowej.
— No, tego to już zupełnie nie rozumiem! Wytłómacz się pan jaśniej.
— Owszem. To, co jadamy pod nazwą żółwiowej zupy, jest tylko zwyczajną imitacyą, nie mającą z żółwiami nic wspólnego, tymczasem tutaj możemy mieć tylko prawdziwą zupę żółwiową.
— Brawo, Charley! Schylam głowę przed pańską uczonością i znajomością natury i zupy