— Radziłbym panu zostawić je w tej pozycyi do rana. Uciec nie mogą w żaden sposób, rano więc przyśle pan ludzi, którzy zabiorą je na statek.
— Wcale mi się to niepodoba, — odrzekł kapitan, który przy całej swojej zewnętrznej: szorstkości miał bardzo dobre i wrażliwe na cudzą niedolę serce. — W takim razie te biedne stworzenia musiałyby przebyć noc w takim męczącym strachu, jakiego nikomubym nie życzył. Wołałbym je zabić natychmiast, żeby się nie męczyły. Szkoda, że nie mamy strzelb ze sobą, możnaby im wpakować po kulce i byłby koniec.
— Można to zrobić inaczej — odrzekłem. — Czy nie masz pan noża? — zwróciłem się do przewodnika.
Wyspiarz wyciągnął długi, ostry nóż i dwoma silnemi uderzeniami pozbawił obydwa zwierzęta głów.
— Teraz zaniesiemy je na statek! — zawołał kapitan i podniósł większego z dwóch żółwi. Po dwóch krokach jednak upuścił go znowu na piasek.
— Tam do licha! — zawołał zdumiony. — Ta bestya waży więcej, niż nasza większa kotwica! Doprawdy, musimy je zostawić tutaj!
Tym razem przewodnik innego był zdania. Ostrym swoim nożem ściął kilka grubych i okrągłych gałęzi, które wyrównał i wygładził
Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/36
Ta strona została skorygowana.
— 32 —