Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/42

Ta strona została skorygowana.
—   38   —

Rzeczywiście wierzchołki skal były literalnie pokryte dzikiemi kozami, które pasły się tutaj spokojnie, nie zwracając na nas najmniejszej uwagi. Wyciągnęliśmy łódkę na ląd i umocowaliśmy starannie, aby nie porwały jej wody nadchodzącego przypływu, który tutaj dochodził do trzech stóp wysokości, poczem zaczęliśmy się wspinać pod górę.
Wyspa przedstawiała typowy krajobraz alpejski ze śpiczastemi, zębatemi lub prostopadłemi górami i skalami. Mój bambus oddawał mi nieocenione usługi, wdzierałem się też na wysokości dość energicznie, podczas, kiedy idący za mną kapitan musiał używać rąk i nóg, aby utrzymać należną równowagę. Nareszcie zatrzymał się wyczerpany i sapiąc jak miech kowalski, zawołał niecierpliwie:
— Zatrzymaj się panie Charley! Czy chcesz się pan dostać po tych przeklętych górach aż na księżyc? Spojrzyj pan na tę dolinę pod nami, co tam zwierzyny! Jeżeli zejdziemy, to jestem pewien, że od jednego strzału przynajmniej pięć wywróci koziołka.
— Ja też właśnie kieruję się do tej doliny.
— Do... tej... doliny? Posłuchaj, panie Charley, jeden z nas musi mieć zajączki, pan, albo ja, chociaż muszę się panu przyznać, że czuje wszystkie swoje klepki na miejscu. Jak-