nie stracił równowagi i spojrzyj pan w tę przepaść.
Kapitan wykonał polecenie i po chwili zapytał:
— To Chińczyk, nieprawdaż?
— Tak jest.
— W jaki sposób mógł się dostać do tej klatki?
— To już on nam sam powie. Tylko, jak się tu dostać do niego? Łódką nie możemy, bo ławica zamyka nam drogę; musimy się więc spuścić.
Twarz kapitana przeciągnęła się cokolwiek.
— Panie Charley, wierzysz pan chyba, że z duszy chciałbym pomódz temu biedakowi, ale nie mogę przecież skręcić karku dla niego!
— Naturalnie, to też ja postaram się zejść?
— A czyż pana nie spotka to samo? — zapytał z obawą.
— To jeszcze zobaczymy. Zejść naturalnie nie mogę, ale mam lasso, które mi pomódz może. Patrz pan, tam nad samym brzegiem rośnie faja, rodzaj górskiego bananu, stamtąd spuszczę się na tę wystającą wąską skałę, a pan schwycisz lasso, które powracając rzucę, przywiążesz je do drzewa i pomożesz mi wciągnąć się z powrotem.
Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/54
Ta strona została skorygowana.
— 50 —