dzo jeszcze młody, zaledwie dwudziestoczteroletni młodzieniec o sympatycznej twarzy. Podczas tej powietrznej drogi ramię musiało mu dokuczać okrutnie, bo usta miał aż do krwi pogryzione.
— Pokaż mi ramię; chcę zobaczyć, co mu jest?
— Czy jesteś doktorem? Czy znasz nasze księgi medyczne „Tschang-szii-thung“ i „Wan-ping-tsui-tschum“? — zapytał.
— Znam obie, jak również „Ju-tsuan-i-tsung-kinkian“ — odrzekłem, aby wzbudzić w nim zaufanie. — Pokaż ramię.
Wyciągnął ku mnie rękę, która po zbadaniu okazała się złamaną powyżej łokcia.
— Masz złamaną rękę, ale wyleczę cię, jak tylko opuchnięcie cokolwiek zejdzie. Czy możesz wejść na tę górę?
— Jestem bardzo osłabiony, więc się lękam, ale spróbuję, jeśli mi zechcesz pomódz.
Zaczęliśmy się wdzierać, lecz po chwili przekonałem się, że w ten sposób nigdy nie dojdziemy do celu. Trzeba było poszukać innego środka doprowadzenia biedaka do odłamu skalnego, skąd przy pomocy kapitana łatwo już będzie wciągnąć go na górę. Przyjrzałem się bacznie jego budowie. Był silnym, lecz szczupłym i nie mógł zbyt wiele ważyć.
— Czy będziesz się mógł utrzymać, jeśli wezmę cię na ramiona?
Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/57
Ta strona została skorygowana.
— 53 —