— Powiedz mi swoje nazwisko — prosił, — abym wiedział, kogo mam błogosławić.
Spełniłem jego prośbę, lecz on pokiwał głową.
— Jeżeli ktoś wymawia jakie słowo, to w myślach słuchającego wytwarza ono jakieś pojęcie, tymczasem imię twoje jest bez duszy. Pozwól, że dam ci imię w języku, jakim mówią w ojczyźnie mojej. Jesteś Austryakiem; jaką godność nadał ci twój cesarz?
— Podróżuję po całym świecie i opisuję W książkach to, co widziałem.
— Ach, więc jesteś nietylko hieu-tsai[1] lub Kieu-jin[2], lecz Tsin-sse[3] i masz prawo do najwyższych honorów w swoim kraju. Jesteś Wielkim, silnym i rozumnym. Pozwól mi nazwać cię Kuang-si-ta-sse[4], gdyż kraj twój leży na dalekim zachodzie.
Chińczycy są niezmiernie grzeczni i pierwszy lepszy szorstki wyraz zwrócony do mieszkańca Chin stanowi tutaj śmiertelną nieledwie obrazę. Kong-ni nie stanowił wyjątku; nazwa, jaką mi nadał, była pretensyonalną i przeceniającą wszelkie moje zasługi, ponieważ jednak nie szkodziło to nikomu, a jemu sprawiało przyjemność, przeto postanowiłem ją przyjąć i odrzekłem równie uprzejmie:
— Pozwalam ci. Jak się nazywała rozbita dżonka, na której płynąłeś?