Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/64

Ta strona została skorygowana.
—   60   —

— Tsche, albo ssche, mój chłopcze. Nie po to wydobyliśmy cię z jednej dziury, aby cię zostawić w drugiej. Panie Charley, nasz chory zdaje się wypoczął już dostatecznie, możemy ruszyć z powrotem.
Uwaga była słuszna; obandażowałem więc ramię Chińczyka i upewniłem się, że ma dość siły, aby odbyć tę drogę bez pomocy, poczem ruszyliśmy ku łódce. Droga odbyła się bez wypadku; łódź zastaliśmy na miejscu, spuściliśmy ją na wodę i wzięliśmy się do wioseł. Kong-ni trzymał się dzielnie i jak mógł pomagał nam swoją zdrową ręką, to też w pół godziny znaleźliśmy się na statku, gdzie natychmiast zająłem się starannem opatrzeniem i nastawieniem kości złamanej ręki młodzieńca.
Reparacye „Wichru“, które okazały się niezbędnemi, musiały potrwać dłużej, niżbyśmy sobie tego życzyć mogli.
Przeklęty tajfun, rzucając „Wichrem“ jak piłką, osłabił wszystkie spojenia, złamał dwa przednie maszty i uniósł obie szalupy, nie licząc już wielkiej dziury i rozmaitych drobniejszych uszkodzeń. Wszystkie te poprawki zatrzymały nas przeszło dwa tygodnie w porcie i dopiero po tym czasie mogliśmy bezpiecznie wyruszyć w dalszą drogę.
Ramię Kong-ni nie sprawiało mi najmniejszego kłopotu, gdyż kość zrastała się prawidłowo i chory przeszedł w stan rekonwalescen-