Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/66

Ta strona została skorygowana.
—   62   —

, ocierałem się o Francuzów, ale z wiadomości językowych zdobyłem tylko tę jedną, że okręt nazywa się vaisseau. Tym razem będzie to jednak kłopot, kiedy znajdę się w Kantonie, nie umiejąc ani słówka po chińsku. Czy nie zechciałbyś pan nauczyć mnie czego?
— Ależ owszem, jeżeli to panu robi przyjemność!
— Przyjemności pewnie niewiele, a roboty dużo — odrzekł. — Słyszałem tylko, że język chiński składa się przeważnie z wyrazów jednosylabowych, nie będzie więc chyba zbyt trudnym.
Uśmiechnąłem się, lecz nie wyprowadzałem go z błędu i zabraliśmy się do nauki. Kapitan był rzeczywiście znakomitym uczniem i robił olbrzymie postępy w... zapominaniu. Z trzech słówek, które mi dzisiaj powtórzył pięćdziesiąt razy, jutro nie pamiętał ani jednego, lub używał ich w taki sposób, że mimowoli śmiałem się do łez prawie. Kiedyśmy nareszcie przybyli do Chin, poczciwy kapitan mówił językiem chińsko-angielskim, z którego nikt ani słowa zrozumieć nie mógł.
Nareszcie wynurzyły się przed nami granitowe skały, na których leży Hong-kong. Im więcej zbliżaliśmy się do brzegu, tem częściej napotykaliśmy okręty rozmaitych narodowości, śpieszące lub wracające z Wiktoryi, jak Anglicy nazywają to miasto. Bliżej brzegu otoczyły