się wprost ku nam. Siedział w niej mandaryn piątej klasy z kryształowymi guzikami. Był to Kong-ni.
Zdziwiłem się niezmiernie nie tyle szybką zmianą, jakiej dokonał w tak krótkim czasie, ile tak wysoką godnością, do której z wieku nie mógł mieć jeszcze prawa.
Młody Chińczyk wszedł na pokład i zbliżył się ku mnie z uśmiechem.
— Teraz wiesz już, kto jest Kong-ni. Czy masz czas mi dyktować?
— Owszem. Chodźmy do kajuty.
Poszedł za mną i wydostawszy z szerokich rękawów swego kaftana materyały piśmienne, zasiadł z powagą i zapytał:
— O czem chcesz pisać na pierwszy stopień?
Zamyśliłem się na chwilę i wybrałem sobie temat geograficzny, który mógł mnie przed nieznanym aeropagiem w najlepszem przedstawić świetle.
— Wybrałem sobie tytuł „Nian-jan-kui-tse“, co znaczy: historya dyabłów z za morza zachodniego. Czy zgadzasz się na ten temat?
— Owszem, rzecz może być ciekawa i zapewnić ci sławę.
Nie namyślając się dłużej, zacząłem dyktować. Kong-ni pisał szybko jak maszyna, tak, że chwilami nie mogłem nadążyć, tem więcej, że znajomość moja języka chińskiego nie była
Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/78
Ta strona została skorygowana.
— 74 —