Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/79

Ta strona została skorygowana.
—   75   —

tak gruntowną, iżby mi to nie sprawiało różnicy i nieraz musiałem się uciekać do pomocy młodego mandaryna. Na drugi stopień napisałem „Pen-tsao-y-jin“ — historyę naturalną ludów obcych, t. j. nie-Chińczyków, na trzeci zaś „Hio-hian-ti“ — studyum o niebie i ziemi.
Kong-ni zdumiony był ogromem posiadanych przeze mnie wiadomości, ja zaś stałem skromnie, śmiejąc się w duszy z owych bezładnie zebranych i nawet nie powiązanych ze sobą zdań, tworzących owe wspaniałe ćwiczenia. Jestem przekonany, że każdy przeciętny Europejczyk już na dwudziestej stronicy zacząłby przypuszczać, że autor tego wiekopomnego dzieła jest już, albo w najbliższej przyszłości dostanie się do czubków.
Byliśmy właśnie zajęci składaniem kartek rękopisu, gdy wszedł kapitan.
— Pomóż mi pan, panie Charley. Prosiłeś, aby ci nie przeszkadzać, ale ja sobie nie mogę dać rady z tym urwisem.
— Z jakim urwisem?
— Nie wiem. Przyjechał przed godziną może z najrozmaitszemi paczkami i pakietami, wszedł na pokład i mówi coś, czego w żaden sposób zrozumieć nie mogę. Jeszcze raz go zapytam i zobaczysz, że prócz tych dwóch wyrazów „kwak-fu“ i „koń-ca“ nic z niego wydobyć nie można.
Wyszedłem za kapitanem. Na pokładzie