Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/83

Ta strona została skorygowana.
—   79   —

go mam się obawiać świątyń i służby boga wojny?
— Dowiesz się później. Tymczasem abyś, nie był narażony na żadne niebezpieczeństwo do mojego powrotu, weź ten talizman i noś go na szyi. Gdybyś się dostał w ręce piratów, pokaż go im, a przyjmą cię jak przyjaciela. Z temi słowami zdjął z szyi łańcuszek wyrobiony z nizanych ziarnek jabłek, na końcu którego wisiał medaljon z pestki moreli. Była to rzecz niezmiernej wartości, dowodząca zarazem jakiejś nadludzkiej nieledwie cierpliwości chińczyków. Każde jabłkowe ziarnko przedstawiało maleńką łódkę, w której siedział jeden rycerz i dwóch wioślarzy. Z pestki morelowej cierpliwy snycerz wyrzeźbił wojenną dżonkę pod baldachimem, w której siedziało ośmiu wioślarzy i mandaryn z otwartym parasolem w ręku. Łańcuch ten, który trzymałem w ręku, mógł tutaj kosztować najwyżej jakieś dwa dolary, podczas kiedy w Europie za coś podobnego zażądanoby napewno setki rubli. Dlaczego jednak znak ten miał mi być talizmanem przeciwko piratom? Wyglądało to tak, jakby młody mandaryn był w przyjaźni z tymi niebezpiecznymi ludźmi, noszącymi jako swoje godło malowaną postać smoka.
— Gdzie się spotkamy? — zapytałem, chowając drogocenny talizman.