Kiedy kapitan ujrzał tę wspaniałą chińską ozdobę, wybuchnął niepowstrzymanym śmiechem.
— Winszuję, panie Charley, winszuję, — wołał, ocierając załzawione oczy, — takim warkoczem nie każda dama poszczycić się może! Czy pan to rzeczywiście masz zamiar nosić?
— Naturalnie! skoro mam być chińczykiem, muszę się przecież ubrać po chińsku. Czyż nie tak?
— A więc, gdy z panem pojadę i ja muszę się tak samo wystroić, nieprawdaż?
— Zapewne. Gdyby Kong-ni wiedział, że masz pan zamiar towarzyszć mi, byłby się postarał o coś podobnego i dla pana. Pierwszą jednak wycieczkę zrobimy w zwyczajnych ubraniach.
— Doskonale. Czy nie moglibyśmy pojechać naprzykład, jutro rano?
— Owszem. Dzisiaj zatem nie będziemy schodzili ze statku.
— Czy broń weźmiemy?
— Nie, po co?
— To tutaj niema polowania?
— Nie. W najlepszym razie jak się zapuścimy dalej w głąb lądu, moglibyśmy zastrzelić kilka kaczek. Tymczasem jednak chcę zwiedzić Kanton. Wystarczy, jeżeli będziemy mieli noże i rewolwery, gdyż w obcym kraju
Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/85
Ta strona została skorygowana.
— 81 —