Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

Mój ton podziałał. Nie śmiał się odezwać; spojrzał zpodełba na hacjendera, który go wyręczył:
— Sennor, niech się pan hamuje! Wiedz, że znajdujesz się na moim terenie. Jest pan tylko niejako gościem tutaj.
— O, miałem już przyjemność poznać i ocenić sławetną pańską gościnność i jestem mu za nią wdzięczny. Ale ponieważ mówi pan o swoim terenie, przeto przypomnę sennorowi, żeś go sprzedał. Właścicielem Almaden jest Melton.
— Występuję przeciw niemu sądownie i na pewno odzyskam swoją posiadłość. Mogę się uważać już teraz za absolutnego właściciela i żądam, aby każdy, kto przestąpi granice Almaden, respektował moje ządania, które są zarazem żądaniami mego czcigodnego przyjaciela.
— Jakże one brzmią, te pańskie żądania?
— Żądam, aby sennor z nami udał się do Ures, nietylko jako świadek, lecz również jako oskarżony.
— Oho, oskarżony? O co?
— Tam się pan dowie. Nie mam potrzeby teraz o tem mówić!
— Dobrze, nie mówmy więc. Ja także nie mam potrzeby rozmawiać z panem i pańskim czcigodnym przyjacielem. Jeżeli pan chce mieć Meltona, niech sennor się zwróci do Przebiegłego Węża.
— Żądam go od pana. Pan wodza pojmał i pan mi za niego odpowie!
W tej chwili podniósł się Winnetou, wyciągnął rewolwer i zapytał swoim spokojnym, a jednak tak dobitnym głosem:

103