Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale on tu nie przyjdzie.
— Więc niech siedzi na grzędzie, dopóki nie zmądrzeje, na co może czekać wiele zim i wiele wiosen. Powtórz mu to w naszem imieniu.
Takie rozstrzygnięcie nie było po jego myśli. Zastanowił się, szukając pośredniego wyjścia.
— Wyjdziecie na pół drogi, jeśli i on pół przejdzie?
— Owszem. Spotkajmy się pod bukiem, ale bez broni. Ja przyjdę z Winnetou, on zaś z tobą. Po dwóch z każdej strony.
Przebiegły Wąż wrócił do swoich i spierał się pół godziny z Vete-ya. Przybiegł powtórnie, aby nas zawiadomić, że wódz Yuma przez wzgląd na godność swego urzędu musi przyjść w towarzystwie co najmniej sześciu ludzi.
— Dwóch z naszej i dwóch z waszej strony, nie więcej. Powiedz mu to stanowczo! Nie ruszymy z miejsca, póki nie dojdzie do drzewa.
Przebiegły Wąż musiał jeszcze parę razy odbyć wędrówki między naszemi obozami, zanim się stary nie poddał. Podeszli do wskazanego buku i usiedli. Ponieważ nie wątpiliśmy, że Yuma nie pozbędzie się noża, przeto, wbrew warunkom spotkania, każdy zabrał ze sobą rewolwer.
Vete-ya przyjął nas nienawistnem spojrzeniem. Gdy usiadłem przy nim, cofnął ze wstrętem róg pledu, który go okrywał, aby się uchronić przed mojem dotknięciem. Patrzał ponuro przed siebie, pewien, że my zaczniemy pertraktacje. My jednak chcieliśmy zostawić ten zaszczyt jego wysokiej godności. Od czasu do czasu podnosił głowę i przebijał nas ostrem, jak sztylet,

117