głem, aby pozwolił im zachować wszystko, co mieli w torbach. Wkrótce zaczęli się gotować do drogi, przyczem wielu z pośród ludzi Vete-ya przystało do Przebiegłego Węża. Tym wojownikom zwróciłem broń i konie, co ich wprawiło w nieopisaną radość.
Vete-ya nie mógł ukryć wściekłości. Stanowisko jego było poważnie zagrożone. Postanowił tedy nie odejść bez przemowy pożegnalnej. Przybliżył się do nas w towarzystwie sześciu czy siedmiu najwybitniejszych wojowników, aby mogli się przekonać o jego mocy duchowej.
Naradzaliśmy się właśnie nad dalszą marszrutą. Widząc Vete-ya, przywołałem natychmiast synów Nalgu Mokaszi i kazałem wojownikom Mimbrenjów okrążyć nasz placyk. Gdy Yuma się zbliżyli, wskazałem wodzowi miejsce obok siebie. Vete-ya ruchem ręki odmówił, przybrał postawę mówcy i rzekł wzniośle:
— Szczęście wojowników jest jak kobieta, która się dziś śmieje, jutro płacze, a pojutrze znów się śmieje. Kobieta była zawsze uległa wobec Vete-ya, dopóki miał do czynienia z wrogami, synami naszego kraju, których znał, o których wiedział, jaką bronią władają, jak walczą i jak można ich pokonać. Słynął jako wielki wojownik. Moja sława rosła z dnia na dzień; czerwoni i biali wrogowie lękali się mnie, a moi przyjaciele czuli się pewnie pod moją tarczą. Lecz oto przybyli obcy mężowie, którzy nie pochodzą z tego kraju. Nie mają żadnego prawa wtrącać się do naszych spraw — uczynili to Old Shatterhand i Winnetou. Należało tych przybłędów natychmiast zabić, albo co najmniej wypędzić. Lecz oni posługują się bronią, zupełnie nam nie-
Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.
141