Ukryty za kamieniem, podsłuchałem niezwykle ciekawą rozmowę.
Indjanin nazywał siebie „Wężem“. Był więc mieszkańcem namiotu, który widziałem, i dowódcą trzechset Yuma, którzy tu obozowali. Władał angielskim i hiszpańskim w sposób, jak na Yuma, niezwykły — ona zaś nie posiadała ani dwudziestej części jego wiedzy; nie umiała też słowa po Indjańsku. Mimo to porozumiewali się doskonale, wyręczając w razie potrzeby gestami.
Wziął ją za rękę, doprowadził do kamienia, na którym był siedział i rzekł:
— Przebiegły Wąż już sądził, że Biały Kwiat nie przyjdzie. Dlaczego kazałaś mi czekać?
Musiał swoje pytanie kilkakrotnie w rozmaitej formie powtórzyć, zanim zrozumiała i odrzekła:
— Melton mnie zatrzymywał.
Teraz on nie rozumiał. Powtórzyła słowa i zobrazowała myśl znakami.
— Co teraz robi? — zapytał Wąż.
— Śpi — wyjaśniła raczej pantominicznie, niż słownie.
— Czy Melton sądzi, że Biały Kwiat również śpi?
— Tak.
— W takim razie jest głupcem, słusznie oszukanym, ponieważ sam pragnie oszukiwać. Biały Kwiat nie powinna mu wierzyć. Okłamuje ją, nie dotrzyma danego przyrzeczenia.
Każdemu zdaniu towarzyszyły liczne gesty wyjaśniające. Ponieważ przedstawienie prawdziwego przebiegu rozmowy byłoby uciążliwe dla mnie, jak dla czytelnika, więc opiszę ją tak, jakgdyby oboje porozumiewali się gładko.
Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.
14