Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

— Skąd wiesz?
— Powiedziało mi spojrzenie, którem cię oglądał. Czy kochasz go?
— Nie. Przybiegł tutaj za mną.
— Nie zmartwi cię więc wiadomość o jego śmierci?
— Nie żyje? Skąd wiesz?
— Wellerowie ścigali go i zabili. Dziobią go już sępy.
Trwała chwilę w milczeniu. Wreszcie zawołała:
— Bardzo dobrze, że się tak stało. Był mi obmierzły — pozbyłam się go nareszcie!
— Tak — nie wróci już. Do jutra. Howgh!
Oddalił się szybko. Zamyślona siedziała w odrętwieniu. Potem końcami palców poruszyła, jak zazwyczaj przy odpędzaniu złych myśli. Pocichu zaczęta nucić melodję uliczną, wreszcie wstała i poszła. Jakże łatwo mogłem poznać drogę na płaskowzgórze. Trzeba było tylko iść za nią, lecz znając dobrze zwyczaje czerwonoskórych, wiedziałem, że Indjanin uwija się wpobliżu. Zrezygnowałem z niebezpiecznej pokusy i wróciłem do jaskini, zadowolony z rezultatów tej krótkiej wyprawy nocnej.
Zbadać drogę mogłem później, na dziś było mi to niepotrzebne. To, co podsłuchałem, przynosiło mi więcej korzyści. Dzięki temu mogliśmy podążyć wprost do celu, a nie czekać na posiłki Mimbrenjów, mających pokonać Yuma. Im dłużej myślałem, tem możliwszy wydawał mi się fakt, do niedawna jeszcze absurdalny, mianowicie, że ja sam, bez Winnetou, bez czyjejkolwiek pomocy, mógłbym osiągnąć swój cel, i to nie zdejmując strzelby z ramienia.

19