Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pojechał z wieloma Indjanami odszukać pana w razie pańskiego przybycia zawiadomić o tem Meltona. Zapewne nie spostrzegł sennora, gdyż byłby już wrócił.
— A więc nie jego mamy się tutaj spodziewać. Będzie to Melton.
— Najlepsza sposobność, aby go złapać!
— To jeszcze zależy od wielu okoliczności. Trzeba być przezornym. Weller mógł już wrócić, może być przy Meltonie. Musimy czekać na dalszy rozwój wypadków. Dlatego też panią proszę, abyś się pozwoliła z powrotem zamknąć.
— Zamknąć? — zapytała przerażona. — Nie, na to nie pozwolę. Jestem wściekle zadowolona, że się wydostałam.
— Daję pani słowo, że ją na pewno wypuszczę. Chcę tylko zobaczyć, kto tu przyjdzie i w jakim celu; powinien przeto zastać wszystko po dawnemu.
Opierała się, lecz wkońcu uległa. Zamknąłem drzwi na zasuwy i ukryłem się wraz z Mimbrenjem za wielkim stosem drzewa, nagromadzonego tam, gdzie zaczynała się rozkopana część korytarza. Światło pogasiliśmy.
W tej chwili dobiegł nas szmer opuszczanej skrzyni. Wzmagał się z chwili na chwilę. Z góry padał odblask; skrzynia uderzyła o grunt. Stał w niej Melton z latarką na pasie. Wysiadł z windy i wyciągnął przedmiot, w którym mimo oddalenia poznałem skrępowanego człowieka. Tu, na dole, akustyka była doskonała. Dlatego słyszałem każde słowo Meltona. Wołał szyderczo:

32