Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

dopóki mi nie powiesz, że jestem wolny. Lecz niczego więcej ode mnie nie żądaj. Nie udzielę ci ani pomocy, ani wskazówek.
— Dobrze więc, zgoda zapadła. Jesteś moim jeńcem i słuchasz moich wskazań. Niepotrzebna mi twoja pomoc w tem co czynię.
Uwolniłem również ręce Żydówki i udałem się na poszukiwanie robotników. Droga, która zaprowadziła mię do Judyty, była niewielka. Rozpoczęto tu kopanie nowego tunelu; poniechano go jednak, nic w tym kierunku nie znalazłszy. Robotnicy znajdowali się zapewne za drugiemi drzwiami. Kiedy otworzyłem je, znaleźliśmy się jakgdyby w komorze, z której prowadziły trzy korytarze w różnych kierunkach. Powietrze nieznośne. Czuć było siarką; oddychało się z trudem. Dwa korytarze otwarte naprzestrzał. Przed trzecim wartowały drzwi o dwóch zasuwach. Zobaczyłem tu również zamknięte okienko z rodzaju tych, jakie spotyka się się w więzieniach. Otworzyłem je, ale musiałem się szybko cofnąć przed straszliwemi wyziewami, bijącemi z wnętrza. Płomień świecy ledwo nie zagasł, gdy ją trzymałem wpobliżu otworu.
Jeszcze gorzej się działo, kiedy otworzyłem drzwi. Buchnęły na mnie gęste wyziewy, niemożliwe do opisania. W porównaniu z tem, powietrze pod pokładem emigracyjnego okrętu należało nazwać najczystszym ozonem i aromatem. Drzwi były o wiele niższe od innych, odpowiednio do korytarza, który biegł za niemi. Poruszać się można było, jedynie skurczywszy we dwoje. W takich to warunkach pracowali emigranci! Leżeli pokotem tuż za drzwiami, mężczyźni, kobiety, dzieci. Kie-

39