Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.

— Proszę, niech pan pyta, ilekroć się panu spodoba. Nie mam nic przeciwko temu.
— Ale pan mi nie odpowie. Wobec tego poszukam na własną rękę.
Przeszukałem ubranie, które nosił, i inne, które wisiały w pokoju. Specjalnie ominąłem najprawdopodobniejszą skrytkę i udałem się do innych pokojów. W pokoju Wellerów nic nie znalazłem. W pokoju Judyty i Indjanek leżało sporo żywności, która nam mogła się przydać. Miałem bowiem żywność tylko dla siebie i Mimbrenja. Kiedy wróciłem do Meltona, zapytał, szydząc ze mnie:
— Znalazł pan na pewno, master? Nie ulega wszak żadnej wątpliwości, że Old Shatterhand odrazu każde pismo nosem zwącha!
— Jest to tak pewne, że nawet osobiście nie zadam sobie trudu. Mój młody towarzysz opuka ściany. Na pewno znajdzie wydrążoną skrytkę. Ludzie pańskiego pokroju zwykłe mają takie schowki.
— Niech puka! Mnie to tylko zabawi.
Mimbrenjo zaczął szukać, ja zaś uważnie obserwowałem Meltona. Każdy kryminolog wie, że w rewizjach mieszkaniowych najlepszą wskazówką są oczy i wyraz twarzy ukrywającego. Umówiłem się po cichu z Mimbrenjem, aby szukał drążonych miejsc w ścianach i w podłodze. Przyczem, gdybym chrząknął, miał chwilowo oddalić się od podejrzanego miejsca, aby wnet doń powrócić. Udawałem, że całą uwagę skupiam na ruchach chłopca, w istocie zaś nie spuszczałem oczu z Meltona. Aby tego nie zauważył, stanąłem w cieniu.
Melton spoglądał na chłopca z pewnością siebie,

48