głem do nich, gdyż lękałem się o życie mormona. Leżał na ziemi. Trzymano go mocno, Judyta zaś kaleczyła mu twarz pięścią i paznokciami, w najszkaradniejszy sposób. Oburzony, oderwałem ją od Meltona i zawołałem ze wściekłością:
— Co pani robi?! Niech pani zostawi go nam, mężczyznom! Jest pani prawdziwą furją!
— Ten hultaj zasłużył sobie, abym mu oczy wydrapała, — wyrzuciła bez tchu. — Oszukał, uwięził mnie. Miałam zginąć w szybie!
Usiłowała się nań rzucić. Odciągnąłem ją i rzekłem, zwracając się do pozostałych:
— Niech nikt się nie waży go dotknąć! Melton należy do mnie. Nie uniknie kary. Kto jednak nie usłucha, będzie miał ze mną porachunki!
Cofnęli się wszyscy. Podniosłem Meltona, który, pomijając już wygląd zewnętrzny, znajdował się w takim stanie ducha, że ledwo można go było nazwać człowiekiem. Ryczał jak zwierzę; oczy miał zalane krwią; zniekształcone usta szeptały przekleństwa i złorzeczenia. W tych jękach wyczuwało się najgłębszą wściekłość. Położyłem im kres, zatykając mu usta kneblem.
Przebiegły Wąż o oczach rozpalonych ogniem zemsty i nieprzejednanej nienawiści zwrócił się do mnie z zapytaniem:
— Co zamierza Old Shalterhand uczynić z tym niebezpiecznym, zdradliwym białym?
— Nie wiem jeszcze — muszę się poradzić w tej sprawie Winnetou.
— To nie konieczne. Wódz Apaczów zgodzi się z każdem postanowieniem Old Shaterhanda. Obydwaj jeste-
Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.
56