Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

List ten zainteresował mię bardzo. Przedewszystkiem ze względu na wzmiankę o mojej osobie. Zmusiłem ojca adresata do ucieczki — nie mógł przeto być nim nikt inny, tylko brat Meltona, którego ścigałem od fortu Uintah do fortu Edwarda. Stamtąd niestety udało mu się zbiec. Teraz dowiadywałem się, że przebywa za morzem Śródziemnem. Ale gdzie? W obecnej chwili nie obchodziło mię to zgoła.
Inaczej rzecz się miała ze Smallem Hunterem, któremu groziło poważne niebezpieczeństwo. Chętniebym go ostrzegł, gdyby to było w mojej mocy. Lecz znajdowałem się w sercu Meksyku, on zaś w Stanach Zjednoczonych, niewiadomo nawet w jakiem mieście. Na wszelki wypadek zatrzymałem listy przy sobie, podczas gdy pozostałe dokumenty miałem powierzyć sennorowi juriskonsulto
Właśnie schowałem torbę, gdy zawezwał mię Melton. Wyglądał straszliwie: twarz, podrapana i pobita, zaczynała puchnąć.
— Sir, dokąd pan posłał Mimbrenja? Chcę wiedzieć. Muszę również wiedzieć, o czem szeptaliście z wodzem indjańskim.
— Przemawia pan do mnie tak, jakbyś mię potrafił zmusić. Ale, owszem, powiem panu. Zawieram pokój z Yuma.
— Nie zgodzą się na pokój.
— Zgodzą się, ponieważ Przebiegły Wąż sam mi go zaproponował.
— Czy za cenę swego uwolnienia? I puści go pan?
— Będę tak roztropny, że jeszcze coś więcej dlań uczynię.

65