Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

— O kim pan mówi?
— O sobie i o pańskim bratanku Jonatanie.
— Jon... Kto panu... o nim... powiedział?
— To obojętne. Widzi pan, że wiem nieco więcej, aniżeli przypuszczasz. Taką rodzinkę, jak pańska, niełacno spuszcza się z oka.
— Jeżeli pan nie kłamie, to powiedz, gdzie brat mój przebywa.
— Za morzem Śródziemnem. Musiałby go pan stamtąd sprowadzić. Zresztą mógłby pana wyręczyć bratanek Jonatan, który właśnie udaje się na Wschód w towarzystwie niejakiego Smalla Huntera i grubych czeków jego ojca.
Usiłował skoczyć, ale więzy go krępowały. Splunął tylko i krzyknął, do najwyższego stopnia rozjątrzony:
— Więcej niż setka djabłów tkwi w tobie! Niechaj cię piekło pochłonie!
Przewrócił się na bok, aby mnie nie widzieć. —
Po upływie dwóch prawie godzin ukazało się wdali pięciu, czy sześciu czerwonoskórych piechurów. To szli wojownicy Yuma; Mimbrenja nimi nie było.
Uzbrojeni wbrew rozkazowi wodza, w odległości dwustu kroków od nas odłożyli noże, łuki, strzały i włócznie. Zabrali je ze sobę na wypadek przygody w drodze. Podeszli, zachowując się tak, jakgdyby nie widzieli więzów, krępujących wodza, aby mu oszczędzić zakłopotania. Oglądali mię z wyrazem szacunku i rzucili okiem na wychodźców. Na Meltona nie spojrzeli wcale. Można było z tego wnioskować, że Mimbrenjo dobrze się wywiązał z poselstwa i zdołał ich przekonać o winie i przewrotności Meltona. Musiałem się prze-

67