Nie usłuchał; czekał, aż się zbliżę, aby tem pewniej trafić. W pełnym galopie stanąłem w strzemionach, aby sprawniej wycelować, przyłożyłem sztuciec i spuściłem kurek. Weller krzyknął, wypuścił rewolwer z ręki, która opadła wdół. W kilka sekund później byłem już przy nim i, zarzuciwszy sztuciec na plecy, wyciągnąłem ręce do Wellera.
— Nadół, mówię! — krzyknąłem. — Jeśli dobrowolnie nie zejdziesz, strącę cię przemocą.
Uchwyciłem go oburącz, aby wysadzić z siodła. W tej chwili lewą ręką wyciągnął drugi rewolwer i odpowiedział,śmiejąc się szyderczo:
— Powoli, master Shatterhand. Nie pan mnie, lecz ja pana mam w mocy.
Usiłował wystrzelić, nie zdążył jednak; lewą ręką wyrwałem mu broń, prawą zaś pięścią trzasnąłem go w podbródek, że aż głowa opadła wtył. Zatrzymałem konie, skoczyłem na ziemię i ściągnąłem nędznika. Zwalił się jak worek; z uchylonych ust sączyła się krew. Czyżbym mu złamał kark?
Przedewszystkiem związałem Wellerowi ręce jego własnym pasem. Zabrałem wszystko, co nosił przy sobie, nie uważając się z tego powodu za rabusia. Rzeczy te mogły mi się bardzo przydać. Znalazłem pugilares oraz wiązaną z grubego jedwiabiu sakiewkę, przez której oka przeświecały złote monety. Zabrałem je, pozostawiając zegarek i resztę rzeczy.
Tymczasem nadszedł Mimbrenjo, który zsiadł był z konia, aby podnieść odrzuconą strzelbę i obydwa rewolwery. — Powoli twarz Wellera zaczęła się ożywiać. Otworzył oczy i syknął jadowicie:
Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.
71