my stąd odejść, ponieważ wkrótce rozpocznie się długa sprawa Wellera i Meltona, w której jesteśmy świadkami.
— To nie zawadzi. Meltona wydałem czerwonoskórym. Co się tyczy Wellera, niewiadomo jeszcze, czego się po nim spodziewać. Roztrzaskałem mu kulą rękę i ramię, co w tutejszym klimacie jest niebezpieczne dla białego. Zresztą, przyprowadziłem policjanta i wyższego urzędnika z Ures, którzy na miejscu przeprowadzą śledztwo, poczem będziecie wolni. Jakie jeszcze przeszkody przewidujecie?
— Przez dziki kraj trzeba przewędrować. Czy nasze kobiety i dzieci wytrzymają podobną tułaczkę?
— Na pewno, jeśli pierwej odpowiednio wypoczną. Nie jest tak źle, jak pan myśli. Będziemy się posuwać nie prędzej, niż zdołacie. Dostarczę wam koni. Prócz tego mamy wiele wozów z żywnością i innemi pożytecznemi rzeczami. Nie zaznamy głodu.
— To świetnie. Ale pozostaje jeszcze rzecz najważniejsza, a jest nią złoto i złoto.
— O, mniejsza o to; to nie sprawia żadnych trudności.
— Żadnych trudności? — zawołał zdumiony emigrant. — Może panu, ale nam. Nie posiadamy ani grosza, żywność zaś i konie trzeba kupować za gotówkę.
— Żywność wam daruję, a koni u Yuma pożyczymy. Nasi czerwoni przyjaciele usłużą nam chętnie wzamian za drobnostkę, za lada podarunek.
— Kto im da tę drobnostkę?
— Ja.
Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.
77