Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.
II
YUMA-TSIL.

Puściliśmy konie w cwał, ponieważ musieliśmy przebyć drogę powrotną o wiele szybciej niż poprzednio. Z lewej strony jechał wódz. Na jego twarzy malowała się zaduma; nie mógł się jeszcze oswoić z wypadkami poprzedniego dnia. Za nami jechał Mimbrenjo. Jego bronzowa twarz jaśniała pogodą. Był zadowolony z nieoczekiwanych wyników naszej wyprawy, do których się w znacznej mierze sam przyczynił.
Rumak Przebiegłego Węża był wypoczęty i dotrzymywał kroku naszym. Gdy słońce zaszło, dotarliśmy do miejsca, z którego poprzednio skręciliśmy na północ. Wkrótce ściemniło się zupełnie. Kazałem towarzyszom zatrzymać się na tem miejscu, chciałem bowiem zaskoczyć naszych przyjaciół. Zsiadłem z konia, odrzuciłem broń i oddaliłem się szybko.
Po upływie dziesięciu minut poczułem zapach spalenizny, świadczący o bliskości ogniska. Gęsty mrok nie pozwolił mi dostrzec posterunków, koło których chciałem się niepostrzeżenie przekraść. Musiałem przeto polegać wyłącznie na słuchu. Aby zmylić wartownika, który zagradzał mi drogę, cisnąłem wbok kilka kamyków. Szmer go oszukał. Szukając jego przyczyny, wartownik zszedł mi z drogi.

84